Kościół na Kent Street
Andrzej pracuje już od miesiąca. To całkowita zmiana jego dotychczasowego trybu życia, więc zmęczenie mu doskwiera. Ale mam nadzieję, że niebawem się przyzwyczai do nowego grafiku dnia.
Ja cieszę się z naszej przyjacielskiej relacji, teraz na dodatek mój mąż jest moim kolegą z pracy. Na obczyźnie, skazani na swoje towarzystwo zdążyliśmy się znowu zbliżyć do siebie. Oby tak dalej.
Shagufta, moja tutejsza „pakistańska siostra” odkryła świetny kościółek, pięć minut od naszego domu. Zaciągnęła mnie tam któregoś wieczoru.
We wtorki, w nowo odremontowanym, ale niewielkim budynku odbywają się wieczorki przy kawie. Można przyjść, spotkać się ze znajomymi i pogadać. Bardzo sympatyczne i przyjazne towarzystwo.
Nie lubię niedzielnych kościołów, gdzie obcy sobie ludzie przychodzą raz w tygodniu, aby spełnić religijny obrządek i potem wracają do swojej rzeczywistości.
Ten kościółek jest taki, jak podświadomie oczekiwałam. Codziennie odbywają się przeróżne spotkania, dla różnych grup wiekowych, dotyczące różnych dziedzin naszego życia. Duchowe, społeczne, kulturalne – dla każdego coś dobrego.
Z ochotą biegam tam, obie córki też tam zaglądają.
Moje grono znajomych powiększyło się. Towarzyskie życie zaczęło na nowo rozkwitać.
A więc mam tutaj dom, pracę, kościół i grono przyjaciół, co oznacza, że zaczynam zapuszczać korzenie. Osiedliłam się w Warrington na dobre….no przynajmniej na kilka następnych lat. Daj Bóg!
Komentarze
Prześlij komentarz