WEMP Indie 2015 z przygodami - najdłuższy most w Azji
Czas dłużył nam się niesłychanie, z czego wszystkie byłyśmy bardzo zadowolone. Każdy dzień był pełen wrażeń. Dzieciaki szczęśliwe z przeprowadzanych przez nas warsztatów, kadra zachwycona z pomocy dydaktycznych jakie rozdaliśmy dzieciom. Prace plastyczne wyszły przepiękne, zajęcia taneczne na pewno były źródłem do inspiracji. Ja jednak wciąż nie mogłam pozbyć się jakiegoś smutku. Wiedziałam, że znowu będę musiała opuścić to miejsce, wrócić do swojego świata….
Sobota zapowiadała się interesująco.
– Ravi, znasz jakieś legendarne miejsce w okolicy, albo legendarną opowieść? – zapytuję, gdyż obiecałam Annie Walczyk legendę do jej książki pt.”Mój dom”
– No pewnie! Mieliśmy tutaj prawdziwego bohatera !
Ravi jest podekscytowany. Chce zawieźć nas do Muzeum Arthura Cottona.
Najpierw jednak całe przedpołudnie zwiedzamy katolickie świątynie, które do złudzenia przypominają hinduskie. Ta sama kolorystyka, ten sam styl, te same figurki ……na prawie….
Załapaliśmy się na zbiorowe żywienie dla pielgrzymów. Najpierw trzeba było stać w długiej kolejce po żeton, potem wspólnie z setkami innych wygłodniałych osób dostać się do ogromnej stołówki. Przy kamiennych stołach, na jednorazowych talerzach otrzymaliśmy porcję ryżu, sos curry, wody jednak nie próbowaliśmy. Po 15 minutach już trzeba było zwolnić miejsce dla następnej partii głodnych.
– A teraz zobaczycie zaporę na rzece Godavari.
Bardziej debatowałyśmy nad tym, że chętnie poleżałybyśmy na plaży, albo zakosztowały kąpieli w rzece. Było tu naprawdę przepięknie. Błękitne, imponujące, bezkresne wody. Po obu brzegach zieleniły się palmy i inna, nieznana nam, egzotyczna roślinność….Nic, tylko spędzić tutaj wakacje.
W Muzeum dowiedziałyśmy się, że w Rajahmundry, w XIX wieku żył prawdziwy bohater.
Arthur Cotton, był misjonarzem. Miał też zdać raport na temat sytuacji w tym regionie rządowi brytyjskiemu. Ludzie cierpieli z powodu powodzi lub suszy. Brakowało wody zdatnej do picia. Szerzyły się choroby, była wysoka śmiertelność. Artur Cotton wpadł na pomysł, że system irygacyjny może nawodnić tereny w dystrykcie Godavari, a most między jednym a drugim brzegiem może przyczynić się do rozwoju gospodarczego i poprawy sytuacji mieszkańców. Jak pomyślał tak zrobił, a Hindusi go czczą do dziś.
– A to jest największy most w Azji! – powtarza Ravi ilekroć przejeżdżamy z jednego brzegu na drugi. Myślę sobie, że mogliby po 160 latach dokonać renowacji. Trzeba uważać siedząc w tuk-tuku, bo co dwa metry, mijając kolejne płyty mostu całe ciało bezwładnie podskakuje w pojeździe….
– Wow ! My chcemy popływać łodzią po rzece! – dziewczyny skaczą z radości na widok takiej możliwości.
Przewoźnik wprowadza każdą z nas po kolei na pokład łajby wątpliwej jakości. Oprócz naszej piątki dosiada się jakiś młody Hindus, który od razu zagaduje i uśmiecha się perliście do każdej z nas. Denerwuje mnie ta jego gadka. Przewoźnik jest też beztroski. Nie dostałyśmy kamizelek ratunkowych. Nastrój panuje zabawowy, robimy sobie zdjęcia jak na Titanicu. Przewoźnik tak się rozbawił, że zaczął specjalnie kołysać łódką na boki, aby nas przestraszyć. Huknęłam na niego i usiadłam na plastikowym krześle, mocno chwytając się burty. Dookoła szerokie wody Godavari. Stara zdezelowana łódka, gdyby tylko coś się stało……
– A więc przyjechałyście do Indii w celach matrymonialnych?- irytujący Hindus patrzy na mnie szczerząc zęby w głupawym uśmiechu. Spojrzałam na niego z największą pogardą w oczach, na jaką mogłam się zdobyć i popukałam się kilka razy w czoło. Przynajmniej do końca wycieczki był z nim spokój.
Po dopłynięciu do brzegu dziewczyny wyglądały na zadowolone, a ja obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie wsiądę do indyjskiej łodzi.
Komentarze
Prześlij komentarz