Rodzinny Dom Dziecka w Prathipadu - cz.2

A my chcieliśmy zobaczyć miasto, kupić jakieś słodkości dla dzieciaków. Moje skórzane klapki, kupione w obuwniczym w Kątach Wrocławskich, znowu się rozleciały. A sprzedawca dawał na nie dwa lata gwarancji! Nie wytrzymały nawet miesiaca. Kupiłam w Kovvuru klej, który “ Sklei wszystko oprócz złamanych serc”. Niestety klapki po sklejeniu dalej się rozpadały. Słodycze zostały skrupulatnie rozdane każdemu dziecku. A żeby im jeszcze dogodzić to wyciągnełam przywiezione z Polski suszone drożdże i usmażyłam racuchy. Posypałam cukrem pudrem, świeżo zmiksowanym w tutejszym mikserze. Oj smakowało, smakowało ! Pastor Kanthi mieszka ze swoją żoną i trójką córek w niewielkim domu. Do jest własnościa jego szwagra. Małżeństwo przyjeło pod swój dach dwadzieścioro ośmioro osieroconych dzieci. Żyją z datków. Jest tutaj bardzo biednie….bardzo brudno….ale bardzo wesoło. Czujemy, że Ci ludzie mają wielkie serce i są naprawde oddani tym dzieciom. Rytm życia w sierocińcu przebiega ściele wg ustalonego planu. Wieczorem zajęcia biblijne, śpiewy, tańce i do łóżek. Godzina 20:45 robi się całkowicie cicho. Dzieci zasypiają. My dostaliśmy pokój z łazienką. W pokoju jest wielkie, małżeńskie łoże, na którym z powodzeniem zmieściłaby się przeciętna polska rodzina. Na pewno dacie sobie radę? – pyta Kanthi niepewnie patrząc na naszą trójkę. – Na pewno damy radę, nie ma problemu – uspokajam. Adam śpi z brzegu, Jędrek w środku a ja od ściany. Nie ma żadnego problemu. Wentylator kręcący się pod sufitem przyjemnie chłodzi powietrze . Każdy z nas wślizguje się do swojego śpiwora. Przed nami cicha noc w Prathipadu.
– Dobra , a teraz jedziemy do miasta kupić kurczaki na rosół. W centrum gwar, szum, zgiełka, pełno motocykli, parchatych psów, dzikich, brudnych świń. Na targowisku szukam warzyw. Znajduję tylko kapustę wloską i marchewkę. Pozostałe to jakieś indyjskie warzywa nie nadające się na nasz polski rosół. Szukam rzeźnika. Widzę dwa kurze korpusy wiszące na straganie, oblepione muchami. Obok w klatce siedzą wystraszone, żywe kurczaki. – To ja poproszę te dwa. Zarżnąć, obrać z pierza i wypatroszyć. Sprzedawca waży pierwszego jeszcze żywego. – Ale ja nie chcę, żeby mi teraz zważył! Dopiero po zabiciu i wypatroszeniu! – protestuję zwracając się do Kanthiego – W Indiach waży się żywe kurczaki i za żywego się płaci – tłumaczy mi pastor. No tak, mam do wyboru wiszącego trupa oblepionego muchami, lub żywego kurczaka. Wolę tego drugiego. Zanim rzeźnik się obrobi idziemy na dalsze zakupy. Po powrocie okazuje się, że sprzedawca zrozumiał iż chcé jednego tylko kurczaka. No tak, tego się można było spodziewać po ospałym indyjskim handlarzu. Kupuję gotowe mięso i jeszcze raz powtarza się cała procedura. Rzeźnik zabija kurczaka i oporządza, a my idziemy po raz kolejny na zakupy. Potrzebne są miski i łyżki, bo jak podam dzieciom zupę? Udało się zakupić jednorazowe naczynia, więc wszystko ma dobrej drodze. W sierocińcu zgiełk i gwar, ciasno i tłoczno. Zabieram się za gotowanie rosołu. Do wielkiego kotła wrzucam pokrojoną kapustę i marchewkę. Wsadzam dwa kurczaki. Zamiast pietruszki wrzucam liście curry, no i oczywiście liście laurowe oraz ziele angielskie przywiezione z Polski. Stawiam kocioł na palenisku. Ogień mocno bucha spod cegieł. Nalewam dwa wiadra wody, przykrywam pokrywką i tyle. Niestety ognia nie mogę zmniejszyć, proszę tylko aby nikt nie dorzucał drewna. Nancy pokazuje mi makaron swojej roboty zawinięty w reklamówke. Nastawiam wodę w kuchni, aby go ugotować. Obecni obserwują każdy mój ruch. Biorę wielką łyżkę i od czasu do czasu mieszam w kotle. Dym bucha z ogniska. Oczy mi łzawią. Nie przedstawiam najpięknięjszego widoku, ale cóż, uparłam się na ten rosół. Woda się bardzo szybko wygotowała na tak wielkim ogniu, troszeczkę dolałałam i wyciągnęłam miękkie kurczaki.
W kuchni oddzielam mięso od kości. Nade mną stoi gromada kobiet i mężczyzn z szeroko otwartymi ustami. Takie marnotrwastwo ! Oni rąbią kurczaka jak leci, gotują zawsze curry razem z kości. Co ja robię? Góra kości, oczywiście najpierw obgryziona przeze mnie, bo oni nie chceli , idzie do wyrzucenia. W jednej misce mam makaron, w drugiej mięsko do rosołu. Dzieciaki ustawiają się w kolejkę. Tak, tak – u mnie pierwszeństwo mają dzieci ! Mężczyźni muszą łaskawie poczekać. Jednym dzieciom smakuje, bo przychodzą po dokładkę, inne kręcą nosem, ale przynajmniej spróbowały. Następnie uraczyłam wszystkie kobiety rosołem, a na końcu, po uprzejmych pytaniach czy pastorom przybyłym też mogłabym coś dać – mężczyźni również zakosztowali rosołku. Mój syn stwierdził, że był on lepszy od tego, jaki w Polsce gotuję. No tak , bo tutaj dodałam liści curry! Wymiana kulturowa w Prathipadu za nami. Jutro szykuje się kolejny ekscytujący dzień !

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Niespodziewane przeprosiny "pana bajkopisarza"

Wspomnienia z wizyty w Aarti Home w Kadapie, w Indiach

Dlaczego przestałam podróżować?