Khanewal - oaza wolności

– Wszyscy mi mówili – nie jedź do Pakistanu, bo to kraj terrorystów. Ale ja zamiast terrorystów spotkałam ludzi gorącej wiary, wspaniałych chrześcijan którzy pomimo tak wielu przeciwności nie tracą ufności do Boga – przemawiam do kilkuset osób zgromadzonych na wiejskim podwórku w Khanewal. Tak żarliwych modlitw dawno nie widziałam i takiego uwielbienia dla Boga. Z mojego wnętrza wydobywa się głośne: Hallelujah! Normalnie jestem w raju! Atmosfera jest niesamowita, czuje się radość i miłość bijącą od tej grupy wierzących. – Niech Cię Bóg błogosławi – staruszka z pooraną bruzdami twarzą robi znak krzyża na moim czole i z całej siły mnie przytula. Wybucham płaczem ze wzruszenia jak mały szkrab…Co się ze mną dzieje? Otacza mnie życzliwość i akceptacja z każdej strony. Dwaj wujkowie Zahida mieszkają tu razem z rodzinami i wspólnie prowadzą duże gospodarstwo. Bawoły, kozy i plantacja bawełny. Ludzi i zwierząt co nie miara. Totalny brak prywatności. Rankiem chcąc mieć jej odrobinę wymykam się i chowam w krzakach bawełny. Niestety nawet pięć minut nie mija jak już mnie namierzają i pytają co tam robię… – Sylka, oto obiecany rower dla ciebie – Zahid stawia przede mną pojazd na dwóch kółkach, który jest większy ode mnie. Kuzyn Imran pomaga mi się usadowić. Szybka próba dosięgnięcia pedałów i wielka ulga, że to jest możliwe. I….już mnie nie ma!!! Z tyłu za sobą słyszę okrzyki zszokowanych mężczyzn, którzy po raz pierwszy w życiu zobaczyli kobietę jadącą na rowerze. A ja jestem już daleko poza zasięgiem ich wzroku! Podziwiam wschód słońca, zieleń bawełnianych pól, w nozdrza wciągam świeżość poranka i chwalę Stwórcę. Nareszcie upragniona wolność. Piaszczysta droga ciągnie się w nieskończoność, a ja śmieję się czując we włosach wiatr i zapominam o wszystkim. Nagle z tyłu słyszę odgłos silnika. To Zahid z Imranem. We dwóch siedzą na motocyklu i probują mnie dogonić. Zaczyna się wyścig. Śmigam co sił w nogach, robię podjazdy, zjazdy, przeskoki…Chłopaki dają mi znak, abym wracała. O nie moi drodzy, raz się zerwałam ze smyczy to tak łatwo nie wrócę. Gonitwa trwa i trwa. Moje serducho przepompowało już sporą ilość krwi, czuję że żyję, mięśnie też chyba mają dość, bo aż drżą….No dobra, trzeba dać ciału na wstrzymanie… Po powrocie szczęśliwa i dotleniona pochłaniam curry z kurczaka , popijam świeżym, tutejszym kefirem i ogarnia mnie błogie uczucie zadowolenia. W tej oazie wolności mogłabym zostać!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Niespodziewane przeprosiny "pana bajkopisarza"

Wspomnienia z wizyty w Aarti Home w Kadapie, w Indiach

Dlaczego przestałam podróżować?