Odkrycie Pakistanu
Po kilkunastu godzinach lotu wyglądam jak nocna zjawa. Lotnisko w Lahore dalece odbiega od standardów światowych. Lekko obskórne, nasze wczesne lata 80-te. Odświeżam się w toalecie – typowo azjatyckiej, ale uczucie szczęścia, że doleciałam do celu sprawia, iż wszystko widzę w różowych barwach.
Mnóstwo chętnych do pomocy, a zarazem oczekujących drobnej opłaty nadciąga z każdej strony. Stanowcze „nie” od zaradnej, europejskiej, lekko aroganckiej kobiety chłodzi ich zapał.
Wyobrażam sobie moment, który za chwilę nastąpi. Oto zobaczę Zahida, rzucę mu się na szyję i nareszcie będę mu mogła spojrzeć prosto w oczy, Przez Skype nie było to możliwe.
Wychodzę na zewnątrz. Męski świat…Jedna ręka do mnie macha.
– Tu jestem! Hej Sylka!
To pastor Saqib z Lahore cieszy się na mój widok…Wita mnie papierowym, kolorowym wieńcem zarzucając mi go na szyję, wręcza piękny bukiet kwiatów, obsypuje płatkami róż….
A gdzie Zahid, gdzie reszta???
Staram się opanować moje rozczarowanie…
Musimy na nich czekać….Oj, mam ochotę komuś skopać tyłek….Wciąga mnie jednak konwersacja z pastorem Saqibem.
Nareszcie! Biję brawo na widok „trzech muszkieterów”, którzy ostatecznie pojawiają się w przedsionku lotniska. Nie ma co się tłumaczyć, czas załadować wielką torbę do filigranowego autka, nie posiadającego bagażnika…. Nic mnie nie dziwi. Przerabiałam już to w Indiach. Demonstruję jak upchać bagaż i już jedziemy na obiadek do pastora Saqiba.
Lahore trochę przypomina Delhi. Ten sam zgiełk, motoriksze, motocykle…
Czas mija szybko. Wypijam upragnioną herbatkę masalę i wyruszamy do Sargodhy. Lahore odwiedzę raz jeszcze.
Wielkie krople uderzają o szyby samochodu.
– Przywiozłaś ze sobą deszcz! – przyjaciele cieszą sie z tego faktu niezmiernie.
Kluczymy po ulicach Lahore. Kierowca zapomiał trasy powrotnej…
Co chwilę zatrzymujemy się pytając o drogę. W końcu udaje się nam znaleźć autostradę w kierunku Sargodhy.
Oglądam świat za oknem…
– Przecież to są Indie! Tu jest dokładnie tak samo! – dokonuję zadziwiającego odkrycia.
Spodziewałam się bardziej cywilizowanego kraju. A tutaj jest ta sama rzeczywistość. Te same brudne, szare domy, te same ulice, te same śmieci, ta sama bieda. Jedynie zamiast hinduskich świątyń są małe, cukierkowe meczety, nie ma świętych krów i dzikich świń na ulicach. Są natomiast osły ciągnące dwukółki, czasami wielbłądy, oraz stada kóz i owiec pędzonych przez pasterzy. Na ulicach głównie mężczyźni ubrani w kurty, kobiety w znacznie mniejszej ilości, szczelnie okryte chustami – dupattami.
Jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jestem ponownie w Indiach.
Dzięki Ci Boże za ten prezent. Czuję, że jestem szczęśliwa!
Komentarze
Prześlij komentarz