Lot Londyn - Lahore

Siedzę sobie wygodnie przy oknie, wystawiając buzię do słonecznych promieni. Obok mnie siada młody mężczyzna z miną zbitego psa. Koło niego usadawia się rozhisteryzowana dziewczyna, która nie zważając na nic robi mu niekończące się wymówki. Zanosi się przy tym płaczem, aż stewardessa podchodzi i pyta się czy pomóc. – No, nieźle się zapowiada….. lot z furiatką – myślę sobie i zarazem kątem oka obserwuję siedzącą obok mnie parę. Chłopak wzbudza moją empatię. Patrzę na zegarek. Już dwadzieścia minut po czasie. Samolot kołuje po płycie lotniska, ale ku mojemu zaskoczeniu wraca na miejsce postoju.Z głośników dobiega głos kapitana, że zaginął pasażer i samolot nie dostał pozwolenia na lot. – Coś takiego? Jak to zaginął? W drodze od bramki na pokład? Jak to możliwe? – retoryczne pytania tańczą w mojej głowie. Mija godzina. Kapitan przeprasza za opóźnienie. Furiatka nasila swoją histerię. Wszyskiemu winny jest on, to jego wina, przez niego nie będą mieli wakacji! Chłopak stara się uspokoić dziewczynę. Głaszcze, przytula. Niestety powoduje to tylko odwrotny skutek. Na pokład wchodzą funkcjonariusze w jaskrawozielonych, odblaskowych kamizelkach. Klikając w mały przyrząd liczą pasażerów na pokładzie. Jest ich ze czterech , stewardessy i stewardzi też chodzą tam i z powrotem licząc ludzi. – Holender…czy ja w ogóle wystartuję do tego Pakistanu? Może lepiej wysiąść i powiedzieć dziękuję….a jak mi się coś stanie?? Różne myśli przychodzą mi do głowy. Nagle na niebie pojawia się tęcza. Wewnątrz słyszę cichy głos: „Nie bój się”… Mija druga godzina. Wszyscy martwią się o swoje kolejne loty. Wreszcie kapitan oznajmia, że sytuacja jest rozwiązana i że otrzymali pozwolenie na start. Zapewnia, iż linie Qatar Airways zrobią wszystko, aby dalsza nasza podróż przebiegała bez zakłóceń. Postanawiam niczym się nie przejmować. Delektuję się podróżą. *** Lądujemy w Doha. Przy wejściu stewardessy i stewardzi kolejnych lotów czekają z tabliczkami na swoich pasażerów. Singapur, Delhi…nie ma Lahore!! Słyszę ostatnie wezwanie na pokład samolotu. – Bramka C21. Czekają tam na panią – informuje mnie pracownik lotniska. Pędzę jak strzała. Bramki jak nie widać tak nie widać. Pokonuję kilometr za kilometrem potężnego portu lotniczego. Człapię w moich sandałach, ich odgłos roznosi się echem na całej przestrzeni. Spoglądają na mnie roześmiane, męskie, arabskie twarze. „Mam was gdzieś! Nie obchodzi mnie jak wyglądam. Muszę się dostać na pokład!” Biegnę już ostatkiem sił, zaczynam rzucać angielskimi przekleństwami. Pracownicy lotniska kierują mnie na następne pół kilometra do bramki…. Ostatnie wezwanie na pokład….Nareszcie. Dobiegam, podaję paszport. W autobusie telefon do Zahida. – Zdążyłam. Czekajcie na mnie w Lahore. Będę na czas.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Niespodziewane przeprosiny "pana bajkopisarza"

Wspomnienia z wizyty w Aarti Home w Kadapie, w Indiach

Dlaczego przestałam podróżować?