Z Prathipadu do Nakkapalli
Współpraca z Praveenem, dyrektorem sierocińca w Nakkapalli, od samego początku przebiegała burzliwie. Właściwie to on mnie znalazł na Facebooku, był moim pierwszym kontaktem w Indiach. Jednak tak wiele nas różniło, mieliśmy inne podejście do tylu spraw, że co chwilę wybuchał konflikt. Praveen ma wielkie serce, pomaga sierotom i wdowom od kilku lat, ale zbyt szybko mówi słowa, których potem żałuje. W gorącej wodzie kąpany, ja również więc walczyliśmy ze sobą. To co mamy wspólnego to szukanie zgody i pokoju. Więc mimo, że trzy razy zrywałam z nim współpracę, zawsze później dochodziliśmy do porozumienia.
Dziś niedziela. Kończymy wizytę w Prathipadu i po lunchu wyjeżdżamy do Nakkapalli.
Robię ostatnie zajęcia plastyczne z dziećmi – szablony w kształcie wielkich serc ozdabiają bibułą, kolorowymi obrazkami oraz złotą i srebrną farbą. Niektóre prace są bardzo ciekawe, dzieci ozdabiają serca najpiękniej jak potrafią. Siedzą na zakurzonym betonie, ale z zapałem oddają się pracy twórczej.
Końcowy efekt jest zawsze najmilszy. Kiedy widzę te uśmiechnięte buzie, tą dumę ze swoich dzieł, podziw dorosłych , to wiem że warto, warto, warto! Warto jechać z drugiego końca świata, aby zainspirować twórczo, zaszczepić wiarę we własne siły, wlać kroplę szczęścia do serc i natchnąć nadzieją na lepszą przyszłość.
Czas na nabożeństwo. Tutaj działa domowy kościół. Nie wnikam nigdy w szczegóły, ale chyba jest to nurt baptystyczny. Dla mnie to nieważne. Modlę się ze wszystkimi chrześcijanami, bo wierzę w tego samego Pana Jezusa. Jestem elastyczna, do obrządków i rytuałów mogę się dostosować, nie ziębią mnie one, ani nie grzeją…..Osobiście najbardziej lubię śpiewy i pląsy na łonie natury, najchętniej w lesie, w górach – tam widać Boże stworzenie, tam najchętniej chwalę Boga….Ot taka mała dygresja…
Wszyscy obecni tu pastorzy po kolei przemawiają. My siedzimy razem z nimi, i oczywiście nic nie rozumiemy, ale na pewno dobrze mówią. Dobrze też bekają….Nie do pomyślenia w Polsce, aby np ksiądz siedząc z ministrantami podczas słuchania innego kaznodziei bekał na cały głos. A tutaj to normalne. Nikt się nie gorszy. Pojadł sobie to mu się potem odbiło i tyle. Tylko nasza cała trójka miała wielkie, zdziwione oczy, rozszerzone nozdrza i skaczące brzuchy ze śmiechu….
Po nabożeństwie rozdajemy podkładki do pisania i rysowania dla dzieci, landrynki czekoladowe i plastikowe miseczki. Ostatnie pamiątkowe zdjęcia, łzy na pożegnanie…szczere łzy w oczach dzieci, bardzo to wzruszające…
Upchnięci razem z naszymi bagażami odjeżdżamy z Prathipadu. Teraz do Nakkapalli.
Myślę sobie, że Praveena to chyba uduszę. Pokłóciliśmy się na dwa tygodnie przed moim przyjazdem do Indii. Powiedziałam mu, że odwołuję wizytę. Wpadnę tylko dać mu kasę dla dzieci i koniec.
Jednak Praveen kolejny raz przekonał mnie, że dzieciaki są najważniejsze, że bardzo łatwo jest skasować współpracę, o wiele trudniej jest do czegoś razem dojść i coś razem zbudować. No i kolejny raz zmiękłam, bo jak zwykle miał przekonywujące argumenty. Ale lekka złość tliła się ciągle wewnątrz mnie.
Dojeżdżamy na miejsce. Widzę znajome twarze: Praveen, Lakshmi, Vinky, Raju, Yohan i gromadka dzieci . Układam palce na kształt pistoletu i celuję w stronę Praveena.
– Zastrzelę Cię! – na co on rozpromieniony wita mnie braterskim uściskiem.
Dzieci zakładają wieńce z nagietków na nasze szyje. Stoją trzymając kartki powitalnymi napisami.
Są jakby lekko przestraszone, ale dostają balony i cukierki i zaczyna być wesoło.
Jędrek dorwał Vinkiego, Yohana i Raju – młodych chłopców, którzy jako pierwsi trafili tu do sierocińca, i razem z nimi zniknął w budynku kościoła, Pochłonęła ich wspólna gra na kongach. Od dawna chciał tutaj trafić i pograć z nimi, i teraz to się spełniło.
– No, pokaż mi ten swój domek – mówię do Praveena i lecę zobaczyć nowo wybudowany budynek. Zapiera dech w piersiach, małe cacko, klimatyzowane z wszelkimi wygodami. Przed domem autko, motocykl, budynek kościoła ma odnowiony dach.
W tamtym roku było tu całkiem inaczej, spałam w glinianej chacie pokrytej palmową strzechą. Dom był dopiero w budowie.
Teraz możemy się pławić w luksusie jak na indyjskie warunki. Mieszkanie jest bardzo czyste.
– No chłopie, masz potencjał! Fajnie jakby u ciebie była taka baza turystyczna i więcej osób z Europy mogło tutaj przyjeżdżać… – zaczynam snuć wizje co do przyszłości tego miejsca. Nie każdy lubi spać w brudzie i kurzu, ze szczurami czy robalami, a gdyby tak wybudować ośrodek wypoczynkowy w Nakkapalli…..Marzę…..
Lakshmi, przyjaciółka Praveena i mózg sierocińca, krząta się w kuchni i przyrządza nam przepyszny ryż z sosem curry.
– Ona jest w zarządzie koledżu w Vijayawada, samej kadry jest tam 260 osób, to bardzo wykształcona kobieta, młoda wdowa – tłumaczę Adamowi, który łapie się za głowę, bo myślał, że to jakaś gosposia przyszła tu gotować.
Tak, kobiety indyjskie są ciche, skromne, wstydliwe, kuchnia jest ich królestwem.
Ja natomiast głośno mówię, głośno się śmieję, zamaszyście gestykuluję. Urwałam się z Europy i na chwilę wpadłam do Indii. Jest potężna różnica kulturowa między nami kobietami, z dwóch kontynentów.
Wieczorem udaje nam się przez chwilę porozmawiać z Praveenem i w końcu wyjaśnić to czego nie udało nam się rozwiązać online. Facebook czy Skype to bardzo dobre narzędzia, ale jednak rozmowa w cztery oczy, na żywo, to o wiele lepsza sprawa. Praveen stuka się w czoło jakby doznał olśnienia – nareszcie dotarło do niego, zrozumiał…Ehh…trzeba było pokonać tysiące kilometrów, aby oczyścić relację, ale warto, warto, warto, bo najważniejsze jest dobro dzieci!
Komentarze
Prześlij komentarz