Rodzinny Dom Dziecka w Prathipadu - cz.3

Poranny nalot ciotek i kuzynek. Ubierają mnie w kiczowate bransoletki tzw. bangle , zawieszają sztuczną, pozłacaną biżuterię na mojej szyi, a w małżowiny uszne wpinają jarmarczne kolczyki. Taki tutaj styl. Kobiety przepadają za błskotkami w kolorze złota. Każda coś nosi, noszę teraz i ja. Moja pogryziona przez moskity i opuchnięta twarz jaśnieje od blasku indyjskiej biżuterii. We włosy wpinają mi kwiat róży. Hmm, jestem piękna! Oczywiście mam też coś dla nich, bo wiedziałam, że ten moment nastąpi. Wyciągam z czerwonego pudełeczka moje własne kolczyki – kwiatuszki, kolczyki – perełki, naszyjnik z perełek i również obdarowuję tryskające radością ciotki i kuzynki. Taki tu zwyczaj. Prezenty się daje, prezenty się przyjmuje i jest radocha! Na śniadanie smażona dosa z cebulką i zieloną papryczką chili, kokosowym chutneyem i drugim, bardzo pikantnym. Dostaję pierwsza, gdyż wykazuję największy entuzjazm. Przepadam za dosą! Opycham się samolubnie, wiedząc, że długo nie będzie mi dane jeść tej potrawy. Jędrek kręci nosem. Adam zabiera się za czyszczenie podwórka. Wiadrem wody polewa beton w celu zmycia kurzych odchodów. Dzieciarnia reflektuje się i czym prędzej podrywa kosz z aluminiowymi, czystymi naczyniami. Inaczej kurze kupy znalazłyby się na talerzach. Adam nie przejmuje się i macha teraz miotłą. Robi porządki. – Hej, co z ciebie taki czyścioszek?! Najpierw w swoim pokoju w Londynie zrób porządki, a potem poprawiaj innych! – trochę sobie z niego żartuję, mając w pamięci widok jego kawalerskiej kwatery. Adam puszcza moją uwagę mimo uszu i kontunuuje. Widzę, że jest bardzo dotknięty tutejszą nędzą i biedą. Robi więc co może, aby coś zmienić. Dzieciaki ubierają się w odświętne stroje. Jedziemy dzisiaj na wycieczkę w góry, nad wodospad. Jedzie cały sierociniec ciotki, kuzynki, wujkowie, pastorzy oraz nasza ekipa. I wszyscy mamy się zmieścić w jedno czteroosobowe autko i dwa tuk-tuki….Mistrzostwo świata…. Zostało trochę czasu, sadzam dzieciaki na matach, rozdaję kredki, kartki i niech rysują sobie co chcą. Nie ma stolików, dzieci rysują na kolanach. – Tylko niektóre mają podkładki, reszta nie ma – Kanthi pokazuje mi drewniane deseczki, na których dzieci kładą kartki do rysowania. – Jutro kupimy podkładki dla wszystkich – decyduję natychmiast i kontynuuję rozdawanie kredek. Dzieci skończyły rysować, wszyscy stoimy z plecakami i czekamy, aby się załadować do pojazdów. – A Ty jak jedziesz, w tym stroju? – trochę zdziwiona zagaduję Kanthiego, który ma na sobie tradycyjne sukno owinięte dookoła bioder. Kanthi stuka się w czoło i dzie brać prysznic. Czterdzieści osób czeka, aż pastor się umyje i przebierze. Mija godzina. Kanthi wraca umyty, pachnący, w świeżej koszuli i spodniach. Wsiadamy – tzn upychamy się do samochodu, dzieciaki, ciotki, kuzynki, pastorzy wpychają się do dwóch tuk-tuków….to są Indie. Tak tutaj się podróżuje. Jedziemy bez końca. Mija trzecia godzina i oto przed nami ukazuje się bajeczny widok. Pokryte gęstymi lasami, wielkie góry, a u ich podnóża przepiękne jezioro z palmami kokosowymi wyrastającymi z wody gdzieniegdzie. Kanthi jedzie dalej swoim autkiem po niewyobrażalnie wyboistej drodze. – A my narzekamy na polskie drogi…- zauważam, kiedy żołądek podskakuje mi do gardła. Wielkie krzewy na poboczu drogi zasłaniają widok, nie mogę robić zdjęć tej przecudownej krainy. Mijamy lasy palmowe, tamarynowe, mandragorowe itd. Roślinność jak z dziewiczej dżungli ukazuje się naszym oczom. Gdzie ja jestem? To przecież raj na ziemi ! Tak bajecznych widoków jeszcze nie widziałam. MIjamy wioski plemienne, tubylcy pasący kozy , niektórzy w samych przepaskach na biodrach, chaty ze strzechy, jednym słowem egzotyka o jakiej nie marzyłam! Do wodospadu mamy jednak jeszcze kawałek, więc dzikim plemionom mogę tylko pomachać. W zacienionym zagajniku czeka już na nas rozkrzyczana dzieciarnia. Biegają we wszystkie strony, cieszą się ze strumyka przepływającego obok. – Zanim pójdziemy do wodospadu to najpierw zjemy lunch – oznajmia Kanthi, a ja nie protestuję, bo po trzech godzinach jazdy wszyscy zgłodnieli. Jednak nim go podano minęła kolejna godzina przeznaczona na chrześcijańskich śpiewów i tańce. W beczkach, wiadrach i garnkach była przygotowana, woda, ryż,chapati, warzywa, curry z kurczaka . Oczywiście jedzenie podano w kolejności : goście, pastorzy a na końcu kobiety i dzieci. Dobrze, że zaliczam się do gości, bo inaczej musiałabym jeść z kobietami na końcu. Żart oczywiście. Wspinamy się na górę. Idziemy całą gromadą. Strome zbocze, ostre kamienie, gałęzie, liście i dziecięce gołe stopy…Widok dzieciących bosych nóżek ściska moje serce… Wodospad jest przepiękny! Ze stromej skały, z wielką prędkością spływa wielki strumień lodowatej wody. Kusi, aby wejść i zaznać pod nim ochłody. Jędrek zachwycony, wraz z tutejszą młodzieżą poddaje się orzeźwiającej kąpieli. Ubranie przemoczone, ale dusza szczęśliwa.
Również i ja nadstawiam swoje plecy, aby mnie zmoczyło. Strumień jest zbyt silny, a ja nie chcę być przemoczona do szpiku kości. Dzieciaczki ściągają ubrania i chlapią się w wodzie. Piski, okrzyki radości dobiegają z każdej strony. Chwila szczęścia. Oby jak najwięcej takich chwil przeżywali …

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Niespodziewane przeprosiny "pana bajkopisarza"

Wspomnienia z wizyty w Aarti Home w Kadapie, w Indiach

Dlaczego przestałam podróżować?