Rodzinny Dom Dziecka w Prathipadu - cz.1
Adam zaczął marudzić : a że za krótko pobył z Pravalliką, a że wszystko takie niezorganizowane, a że więcej chciał pozwiedzać, a że Jenna uciekł mu z bakiem pełnym paliwa i nigdzie go nie zawiózł…miau…miau…miau…
Nos wykrzywiony, usta w podkówkę, kłapie szczęką jak kukła z Muppet Show. Patrzę na niego popijając popołudniową kawę i momentalnie chwytam za telefon. Wciskam numer do pastora Kanthiego z Prathipadu.
– Kanthi? Tu Sylka. Postanowiłam skrócić pobyt w Dommeru. Strajki są, nie ma zajęć, nie mamy co robić. Możesz po nas jutro przyjechać?
Uzgodniłam z pastorem, że rano po nas przyjedzie do Rajahmundry i zabierze do Prathipadu.
Adam patrzy nam mnie z uszczęśliwionym wzrokiem.
– No powiem Ci Sylka, że to dobry ruch…to jest bardzo dobry ruch….
***
Po raz ostatni mijamy najdłuższy most na rzece Godavari. Tuk-tuk podskakuje na każdej nierówności ,a my razem z nim .
Pastor Kanthi przyjeżdża po nas niewielkim autkiem. Milcząc drapie się po głowie widząc nasze bagaże.
– Mówiłam ci, że mamy wielkie torby ze sobą!
Kanthi jest trochę zmieszany, ale upycha nasz dobytek do samochodu wielkości Cinquecento. Jakoś się wcisnęliśmy. Tylna szyba jest pozbawiona widoczności, lewego lusterka też nie ma , bo po co…jedziemy…po indyjsku….
Na miejscu wita nas trochę wystraszona dziatwa, trzymająca kartki papieru z napisem : “Hearty welcome to Sylka Team” . Już wieńce z nagietków lądują na naszych szyjach. Dziecięce buzie się rozjaśniają gdy rozdaję balony. Chcę widzieć nadmuchane, kolorowe balony, ale dzieciaki wolą je chować po kieszeniach i wyciągać ręce po kolejne.
Nie ma, na razie po jednym balonie. Dmuchać, dmuchać! – ale dmuchanie ciężko idzie…chyba po prostu nie nauczone…Indyjskie balony sa drogie i szybko pękają. Dlatego zagraniczne są tak pożądane.
Dzieci śpiewają dla nas piosenki,tańczą. Widać, że ktoś z nimi na codzień pracuje.
Lunch dla gości po indyjsku – w odosobnieniu, tylko dla nas, domownicy nas obsługują…Nie protestuję, ale wzdycham do naszej polskiej gościnności.
Mając pełny brzuch mogę się dokładnie przyjrzeć temu miejscu. Wiele się zmieniło od tamtego roku. Dwa pokoje, w których sypia 28 dzieci , zostały wyposażone z piętrowe łóżka. W przedsionku też stoi jedno. Dzieci śpią we dwójkę na jednym materacu. Na ścianie widnieje rozkład dnia, menu jakie jest serwowane. Na podwórku studnia zasponsorowana przez amerykańską, chrzescijańską misję. Obok studni palenisko z kilku cegieł, na którym stoi wielki kocioł. Drobna, uśmiechnięta kobieta dokłada do ognia juz szykuje dla dzieci kolację.
Ona przychodzi pomagać, codziennie gouje dla dzieci – tłumaczy pastor Kanthi.
Jest głośno, dzieciarnia biega z balonami, kwoka z kurczętami też biega zostawiając swoje odchody na betonie. Obok studni stoją już umyte, aluminiowe naczynia w metalowym koszu. Tłoczno. Przyszła rodzina Kanthiego, zaprzyjaźnieni pastorzy, a nawet przedstawiciele Rady Miejskiej chcieli nas zobaczyć.
A my chcieliśmy zobaczyć miasto, kupić jakieś słodkości dla dzieciaków.
Moje skórzane klapki, kupione w obuwniczym w Kątach Wrocławskich, znowu się rozleciały. A sprzedawca dawał na nie dwa lata gwarancji! Nie wytrzymały nawet miesiaca. Kupiłam w Kovvuru klej, który “ Sklei wszystko oprócz złamanych serc”. Niestety klapki po sklejeniu dalej się rozpadały.
Słodycze zostały skrupulatnie rozdane każdemu dziecku. A żeby im jeszcze dogodzić to wyciągnełam przywiezione z Polski suszone drożdże i usmażyłam racuchy. Posypałam cukrem pudrem, świeżo zmiksowanym w tutejszym mikserze. Oj smakowało, smakowało !
Pastor Kanthi mieszka ze swoją żoną i trójką córek w niewielkim domu. Do jest własnościa jego szwagra. Małżeństwo przyjeło pod swój dach dwadzieścioro ośmioro osieroconych dzieci. Żyją z datków. Jest tutaj bardzo biednie….bardzo brudno….ale bardzo wesoło. Czujemy, że Ci ludzie mają wielkie serce i są naprawde oddani tym dzieciom. Rytm życia w sierocińcu przebiega ściele wg ustalonego planu. Wieczorem zajęcia biblijne, śpiewy, tańce i do łóżek. Godzina 20:45 robi się całkowicie cicho. Dzieci zasypiają.
My dostaliśmy pokój z łazienką. W pokoju jest wielkie, małżeńskie łoże, na którym z powodzeniem zmieściłaby się przeciętna polska rodzina.
Na pewno dacie sobie radę? – pyta Kanthi niepewnie patrząc na naszą trójkę.
– Na pewno damy radę, nie ma problemu – uspokajam.
Adam śpi z brzegu, Jędrek w środku a ja od ściany. Nie ma żadnego problemu.
Wentylator kręcący się pod sufitem przyjemnie chłodzi powietrze . Każdy z nas wślizguje się do swojego śpiwora. Przed nami cicha noc w Prathipadu.
Komentarze
Prześlij komentarz