Dzień Pański w Dommeru

Dziś niedziela – 16.02.2014. Jedziemy na nabożeństwo. Tak jak w tamtym roku tak i w tym na podłodze w budynku kościoła leżą dwie wielkie płachty. Kobiety przychodzą i siadają ze skrzyżowanymi nogami. Próbuję i ja, ale po paru minutach nogi mi cierpną. Siadam na kolanach. Też mi nogi cierpną. Wiercę się. Na szczęście poproszono mnie, abym usiadła na podium na krześle. Krzesło – moje wybawienie. Choć na podium siedzieć nie cierpię. Przez megafony umiejscowione na dachu rozlegają się śpiewy i modlitwy na całą wieś. Mężczyźni siedzą na zewnątrz na plastikowych krzesłach. Na sali są prawie same kobiety i dzieci.Śpiewają, modlą się na głos. Jako goście zostaliśmy po kolei poproszeni o zabranie głosu. Oczywiście wywołano najpierw Adama, jako że to mężczyzna, a mężczyznom okazuje się większy szacunek w Indiach niż kobietom. Adam nie miał za wiele do powiedzenia. – Hello, I am blondon, from city London ! – oznajmił śmiejąc się i machając do zgromadzonych, nieco zdziwionych jego krótkim wystąpieniem… Następnie poproszono mojego syna, bo to drugi mężczyzna w ekipie. Też za wiele nie miał do powiedzenia, bo jeszcze młody, niewyrobiony i angielskiego dobrze nie zna. Na końcu przyszła kolej na mnie. Ja zawsze mam coś do powiedzenia. Powiedziałam co nieco o swoim życiu, o tym jak Jezus w nim działa. Nie wiem na ile to dotarło do siedzących na podłodze kobiet, bo twarze miały pokerowe. Mówiłam bez nakrytej głowy, chociaż wszystkie niewiasty miały woale na włosach . W tamtym roku próbowałam nakryć głowę tak jak one, ale to masakra była. Cały czas myślałam o tej szmacie na warkoczu, zjeżdżała mi, przeszkadzała, na niczym innym nie mogłam się skupić. W tym roku przestałam się przejmować konwenansami. Byłam sobą. Może gdybym tutaj pomieszkała dłużej upodobniłabym się do nich. Ale wpadając na kilka dni, nie miałam zamiaru sztucznie się zachowywać. Po lunchu pojechaliśmy do Kovvuru. Tam miał się odbyć chrzest nowo nawróconych osób. Oczywiście nad rzeką Godavari. Znaleźliśmy się w strasznie brudnym miejscu. Opony, worki,szmaty, śmieci, odchody w wodzie. Smród. Obok dwaj młodzi mężczyźni spłukiwali namydlone torsy. Kobieta z dzbankiem na głowie przyszła zaczerpnąć wody. – Jedziemy w inne miejsce – oznajmił Ravi i pojechaliśmy. Po prawie godzinie jazdy znaleźliśmy się w o wiele czyściejszym zakątku. Chrzest się więc mógł odbyć. Po ceremonii nie mogłam się oprzeć, aby nie wskoczyć do wody, bo była tak zachęcająca. Będąc już w rzece zaczęłam dopiero myśleć, że nie znam dna, nie wiem jakie niespodzianki mogą mnie spotkać. A co będzie jak zacznę tonąć na oczach Hindusów? Przecież oni pływać nie umieją, nikt mnie nie wyratuje. Zawróciłam więc i dopłynęłam z powrotem do brzegu. Trochę byłam mokra, ale nie przeszkadzało mi to. Nie pierwszy raz wskakiwałam w ciuchach do wodnego zbiornika….Czas wracać i przygotować się na jutrzejsze zajęcia…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Niespodziewane przeprosiny "pana bajkopisarza"

Wspomnienia z wizyty w Aarti Home w Kadapie, w Indiach

Dlaczego przestałam podróżować?