Droga do Delhi
Jędrek zarzucił plecak na plecy, ja złapałam za uchwyt od walizki na kółkach,wskoczyliśmy do naszego Volkswagena Transportera i w drogę. Sześć małych rączek macha nam na pożegnanie przez okno. Tym razem biorę najstarszego syna do Indii. W „Polskim Busie”, który kosztował 20 zł za dwie osoby z Wrocławia do Warszawy – obsługa dwoi się i troi, aby pasażerom dogodzić. Podają maślane bułeczki, herbatniczki „Petitki”, kawę,herbatę, soczek ,jabłuszka – o jak miło! Jest lepiej niż rok temu. Przez myśl przebiega mi sentencja „Cała wyprawa będzie lepsza niż w tamtym roku”.
Na lotnisku w Warszawie wypatrujemy Adama. Miał być w sektorze E – nie ma go. Pewnie gdzieś zasnął na parapecie. Przyleciał kilka godzin wcześniej z Londynu, na pewno odpoczywa. Wreszcie udaje nam się spotkać. Człapie, kiwa się lekko na boki i całuje mnie w rękę na powitanie. Tradycja całowania kobiety w rękę zanika już w Polsce, więc klepię go przyjacielsko po plecach. Blond czupryna świeżo umyta i starannie zaczesana na bok, a na sobie …?!
– Coś ty ubrał?!
– No wiesz…człowieka bardziej szanują… – mówi pół żartem pół serio
Na sobie ma mundur kierowcy londyńskich autobusów firmy Metroline.
„No to biorę do Indii niezłego oryginała ” – myślę sobie.
Od momentu kiedy Adam otworzył usta i zaczął przemawiać ludowymi porzekadłami i powiedzonkami, pękamy z Jędrkiem ze śmiechu. I tak już będzie do samego końca wyprawy.
Kilka godzin czekamy na lotnisku Chopina w Warszawie, aż nadchodzi moment odprawy i wejścia na pokład. Będziemy lecieć do Delhi samolotem linii Emirates.
Chłopaki cieszą się jak małe dzieci.
– Kurna, nigdy nie leciałem takim samolotem!- Adam bawi się ekranikiem umiejscowionym na oparciu przedniego fotela i śmieje się jak przedszkolak.
Dziecięca radość udzieliła się mojemu synowi, z czego się nie dziwię , bo ma dopiero 16,5 lat. Natomiast z rozbawieniem obserwuję Adama, parskając co chwilę ze śmiechu i opluwając ekran umieszczony przed moim nosem….
Kilkanaście godzin lotu przed nami. Próbujemy spać na siedząco, ale nie wychodzi. Adam naciska guzik, aby rozłożyć fotel , ale robi to zbyt gwałtownie i kubki z napojami stojące po drugiej stronie oparcia oblewają współpasażerów.
– Co wy robicie, cały czas się kręcicie ! Jesteście niemożliwi!- krzyczy oburzona Polka siedząca za nami.
Już chciałam jej dogadać, że to oni cały czas stukają, szturchają i szarpią nasze oparcia, ale ugryzłam się z język. Grunt to spokój.
Dolatujemy do Dubaju. Gigantyczne, największe lotnisko świata, gdzie od jednej bramki do drugiej jedzie się metrem ! Mamy lekką głupawkę. Zwiedzamy największą galerię handlową świata. Wszystko tu musi być „naj” ! Także najlepsze wi-fi, bo całkowicie darmowe. Dopadamy się do laptopów i „nadajemy”. Po sześciu godzinach czekania na kolejny lot znowu jesteśmy w powietrzu. Za oknem świeci słońce. Jędrek wyciąga szyję, aby coś zobaczyć przez szybę. Jest bardzo zawiedziony, że nie ma miejsca przy oknie. Trudno, brałam bilet promocyjny i dostały się nam ostatnie miejsca, z tyłu samolotu. Ale ważne, że lecimy.
Nareszcie jesteśmy w Indiach !
Wielkie litery „Welcome to India” na lotnisku w Delhi rozgrzewają moje serce.
Oficer sprawdzający paszporty pyta się czy mam indyjskie pochodzenie. Naprawdę myślał, że jestem Hinduską! Jak ja to kocham !!! Kiedy rodowity Hindus bierze mnie za Hinduskę , chce mi się go złapać i zatańczyć z nim w kółeczko! Powstrzymuję się jednak, ale wykrzykuję mu prosto w twarz ze szczerym uśmiechem:
– Kocham Indie !
Komentarze
Prześlij komentarz