Warsztaty kathaku z Arturem w Dommeru - cz.1
Lot do Hyderabadu mieliśmy zaplanowany na 7.30 rano. Jak zwykle chciałam być dwie godziny wcześniej na lotnisku. Najchętniej byłabym trzy godziny prędzej, a nawet siedziałabym całą noc, byle tylko zdążyć na samolot. – Aneel! Gdzie jesteś? – dzwoni Artur do naszego taksówkarza o piątej nad ranem. – Za pięć minut będę – słyszy zaspany głos w słuchawce telefonu. – Nie ma na co czekać. Idziemy łapać inną taksówkę. Aneel mówi, że będzie za pięć minut, co oznacza, że dopiero się obudził i leży smacznie w swoim łóżku. Zaczynam lekko panikować. Pośpiesznie chwytamy za nasze bagaże i pędzimy do najbliższego postoju taksówek. Na szczęście udaje nam się zapakować do starego, zdezelowanego autka i dzięki przytomności Artura zdążamy na samolot. W samolocie kupuję kawę i czaj. Brałam tańsze bilety, bez wyżywienia na pokładzie, ale chęć wypicia gorącego napoju zwyciężyła. 50 rupi to nie taki majątek. Przesiadka w Hyderabadzie. Dookoła zakwefione twarze muzułmańskich kobiet. Jest więc i na południu I...