Wezwana na dywanik
Dzwoni Marlene. To moja menadżerka, po naszemu- dyrektorka. Dawno do mnie nie dzwoniła. Na początku skakała koło mnie, bo byłam nowa, zapraszała na chrześcijańskie spotkania i imprezy, namaściła mnie olejem z Izraela do efektywnej pracy, a potem zamilkła. Już nie szczebiocze mi nad uchem.
– Hej Sylwia, co się dzieje? Theresa pisze maile, że jesteś brutalna!! Jak to jesteś brutalna?! Co to ma znaczyć?!
Staram się opanować, bo jej słowa, mimo że wygłaszane przez telefon, niosą ze sobą potężną dawkę emocji.
– Nic się nie dzieje. Nie ma problemu. Pracuję bardzo dobrze. Robię wszystko co w mojej mocy, aby było jak najlepiej.
I to jest prawda. Pracuję bardzo dobrze. Chwalę siebie samą, bo raczej nikt inny mnie nie pochwali. Tutaj się wymaga. Mówi się raz, a potem ocenia. Taka rzeczywistość.
Deszcz leje, jak to zazwyczaj bywa w tym kraju. Pożyczyłam czarną parasolkę w kolorowe groszki. Ubrałam się ciepło i kluczę pomiędzy kałużami. Droga do biura zajmuje mi jakieś dwadzieścia minut na piechotę. Niestety tuż przez osiągnięciem celu zostaję porządnie oblana wodą przez przejeżdżający koło mnie pojazd. Wkurzyłam się! Cała drogę układałam sobie moją mowę obronną, ale zanim pozwolono mi zacząć, mój zapał został ostudzony, przez egoistycznego kierowcę, który nie patrząc na pieszego przejechał potężną kałużę bez ograniczania prędkości. Ociekająca wodą, zaciskająca zęby wchodzę do biura.
– Masz ręczniki Sylwia, osusz się.
– Dajcie mi kaloryfer, szybko kaloryfer!
Przytulam się do kaloryfera. Kilka minut mija zanim się orientuję, że jest zimny, nie grzeje. Szukam innego. Wszystkie jak lód.
Jestem wkurzona. Na samym starcie czuję się przegrana.
Wchodzi ekipa menadżerska. Zasiadają za stołem. Jeden na foteliku za moimi plecami, notuje przebieg sytuacji. Czuję się jak na przesłuchaniu, lub jak w gabinecie dyrektorskim, w szkole podstawowej kiedy coś przeskrobałam.
Personel wyjmuje swoje segregatory, długopisy i zaczynają się pytania.
Na szczęście, pomimo mokrych spodni, i ucisku w gardle z powodu tłumionych emocji udaje mi się odeprzeć wszystkie zarzuty.
– Po pierwsze praca z niepełnosprawną osobą to dla mnie coś nowego. Robię wszystko co w mojej mocy. Nikt wcale nie powiedział mi, że ma zwichnięty bark. Kiedy Theresa oznajmiła mi, że jestem brutalna, od razu starałam się to naprawić. Teraz nic mi nie mówi, więc myślę że jest ok. A poza tym uważam, że pracuję bardzo dobrze.
Rozmowa trwała, moje spodnie parowały. Wyjaśniłam co mogłam wyjaśnić. Nie oznajmiono mi, że kończą ze mną współpracę.
– Dodatkowe lekcje jazdy samochodem będziesz miała po powrocie z Indii.
Uff, czyli planują dalej zatrudnić mnie po moim powrocie!
Tego dnia chciałam pochodzić po sklepach, ale mokre spodnie przyspieszyły mój powrót do mieszkania. Gorący prysznic z temperaturą nastawioną na „ósemkę” pozwolił mi nie przeziębić się.
Komentarze
Prześlij komentarz