Posty

Wyświetlanie postów z 2013

Pracuję w Wielkiej Brytanii

Nareszcie mam pierwszą umowę o pracę w Wielkiej Brytanii. Długo to trwało, musiałam wyrobić wszystkie potrzebne papiery, aby móc tu pracować. Gdybym wiedziała, że cały miesiąc będę czekać nie zdecydowałabym się na przyjazd tutaj. W Niemczech kokosów nie miałam, ale na rachunki i podróż do Indii zapracowałabym spokojnie. Teraz nie mam tej gwarancji…Tzn gwarancją jest Bóg…Tak, uczę się, przerabiam lekcję zaufania do Boga. Pozostaje mi tylko czekać…. Opiekuję się niepełnosprawną kobietą. Mam swój pokoik w jej mieszkaniu. Dostaję 35 funtów tygodniowo od firmy na jedzenie, ale ile zarobię okaże się za miesiąc. Nie potrafię odliczyć tych wszystkich angielskich podatków i opłat. Codziennie od 7.15 do 13.30 biegam na każde polecenie mojej podopiecznej. Ona jest niezwykle absorbująca, zresztą nie dziwię się, skoro może ruszać tylko głową i troszeczkę lewą ręką, potrzebuje innej osoby, która będzie robiła to wszystko czego sama nie może dokonać. Od 13.30 do 18.30 mam pięciogodzinną przerwę. ...

Polska wigilia w Horsham

Obraz
Czas w Londynie upłynął mi bardzo szybko. Nie ukrywam, że miałam napady lekkiej paniki pt. ” A co będzie jeżeli? ” Zrezygnowałam z pracy w Niemczech, bo tu w Wielkiej Brytanii rysowały się przede mną lepsze możliwości. Ale cała papierkowa robota jaką trzeba na początku zrobić, aby legalnie otrzymać pracę w Anglii, troszkę mnie frustrowała. Zamiast od 2-go grudnia, umowę z pracodawcą mam od 27-go. W międzyczasie popracowałam u angielskiej, sędziwej pary. Zarobiłam pierwsze swoje funty ! Jednak nic już z nich nie zostało, bo zapłaciłam za wizę do Indii, zrobiłam zakupy dla moich dzieciaków, no i na pociąg do Horsham wydałam tyle ile na samolot do Polski, a nawet więcej! Siedziałam sobie dziś w domu u niepełnosprawnej Teresy, która się będę opiekować przez najbliższy miesiąc, łykając z obrzydzeniem podgrzewane spagetti z puszki, przygryzając lekko zeschnięta pitą. Wtedy zadzwoniła do mnie Wiesia czy nie wpadłabym do niej. Okazało się, że miejsce gdzie będę pracować jest oddalone o c...

Bilety są, wizy się robią

Zabukowałam bilety do Indii jeszcze będąc w Polsce. Ogromnie mnie to stresowało. Razem z Adamem i Jędrkiem lecimy z Warszawy przez Dubaj do Delhi. Tam przenocujemy u Artura i następnego dnia wyruszymy do Rajahmundry przez Hyderabad. Artur będzie sam wracał 15-go lutego, a my pojedziemy dalej do Visakapathnam. Właśnie stamtąd będziemy wracać do polski. W Bożych rękach jest nasza podróż, tak jak i cała wyprawa. Mój syn złożył podanie o wizę we Wrocławiu, a ja z Adamem w Londynie. Nie obyło się bez niespodzianek. Podchodzę do okienka, młody, hinduski urzędnik patrząc na moje podanie stwierdza, że muszę mieć jeszcze list od pracodawcy, że nie będę wykonywać żadnej charytatywnej pracy dla mojej firmy, w której pracuję w Wielkiej Brytanii. Na szczęście pracodawca nie robi żadnych problemów i po tygodniu zjawiam się ponownie z plikiem papierów, aby złożyć swoją aplikację. Tym razem wszystko jest w porządku. Proces przyznawania wizy trwa. Czas przygotować szczegółowy plan zajęć w szkole w ...

Wielka Brytania po raz pierwszy

Obraz
I stało się. Jestem w Londynie. Miasto zachwyciło mnie i zaskoczyło. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę oczarowana wielką metropolią. A jednak. Wiktoriańskie, filigranowe zabudowania tak rozweselają moje serducho jak żadne inne dotąd. Kosmopolityczne miasto do którego non stop przybywają ludzie z całego świata – to miejsce dla mnie! Dopiero tutaj można uświadomić sobie co to znaczy „Boże stworzenie” . Jak różnorodnie Bóg ukształtował ludzi. Jakie bogactwo kształtów, kolorów, kultur. Dobrze mi wśród całej tej kolorowej masy. Czekam na pracę. Załatwienie wszystkich potrzebnych formalności to nie taki pryszcz. Mieszkam u Uli i Mirka, użyczyli mi swojej gościny, pomagają w najdrobniejszych sprawach. Jak to dobrze, że są ! Staram się o pracę w Horsham, jako opiekunka do osób starszych. Byłam już na szkoleniu i praktykach. W Horsham pomagała mi Wiesia i Jurek. Mogłam u nich przenocować, zażyć kapieli z dodatkiem naturalnych produktów, które Wiesia własnoręcznie wyrabia. Karmią mnie t...

Zaszczepieni przed WEMP 2014

Obraz
Razem z synem, Jędrzejem lat 16, dotarłam dzisiaj do SANEPIDU we Wrocławiu na ulicy Składowej. Po drodze moja orientacja w terenie jak zwykle zawiodła i trochę kluczyliśmy, ale telefon do pani pielęgniarki pomógł nam znaleźć miejsce docelowe. Pani w gabinecie nie przerywała ani na chwilę swoich wywodów. Ponarzekała na nasze spóźnienie, zaciekawiona pytała o wszystko, potem znowu pomrukiwała na moje niezdecydowanie czy chcę fakturę czy nie, a następnie znów zaszczyciła nas porcją zwrotów grzecznościowych. Człowiek nie miał czasu zastanawiać się czy szczepionki go bolą czy nie. Pamięta się tylko miłą, mniej lub bardziej, pogawędkę z panią pielęgniarką. I to o niej debatowaliśmy z synem w drodze na pociąg powrotny. Jędrzej przyjął szczepienie przeciw WZW A oraz durowi brzusznemu. Ja kolejną i ostatnią dawkę przeciw WZW A oraz przeciwko błonicy i tężcowi. Razem kosztowała nas ta przyjemność 782 zł. Tym sposobem kolejny krok do celu został zrealizowany.

Opowiadam o Indiach

Obraz
Od samego początku po powrocie z Indii opowiadam o swojej podróży. Dzielę się tym, co tak bardzo mnie tam poruszyło. Pragnę uwrażliwić jak najwięcej osób na los indyjskich sierot. Zależy mi na tych dzieciach. Marzę, aby ich świat nabrał kolorów. Pragnę poruszyć serca polskiej młodzieży, dorosłych oraz osób starszych. Te dzieci wołają o wsparcie. Postanowiłam, że będę robić co mogę, aby im pomóc. Wierzę, że to ma sens. Kiedyś nam pomagano, teraz my możemy dać coś od siebie. Opowiadałam na kameralnych spotkaniach, w kawiarenkach, w Gminnym Ośrodku Sportu i Rekreacji w Kątach Wrocławskich, W Kościele Zielonoświątkowym w Kostrzynie, W Kościele Baptystów we Wrocławiu. Przede mną spotkania w szkołach podstawowych i w kościele w Międzyrzeczu. Docieram do ludzi nie tylko przez Facebook. Wiem, że to jest najważniejsze – bezpośrednie spotkania z ludźmi. Na razie jestem ograniczona czasowo. Ale mam nadzieję, że niebawem takich wydarzeń będzie więcej. Poniżej, dla wybitnie zainteresowa...

Na kolejną wyprawę zabieram syna

Decyzję podjęłam miesiąc temu. Z powodu braku chętnych na wyjazd ze mną do Indii większość kwoty, jaką uzbierałam na ten cel przeznaczę dla mojego syna. Skoro wszyscy odmówili to biorę Jędrka. Ma 16 lat, pięknie rysuje, tworzy komiksy, będzie prowadził warsztaty z rysunku w Indiach. Paszport już wyrobiony, teraz tylko przebadać go gruntownie i zaszczepić. Tak, jego zdrowie jest dla mnie najważniejsze. Ale robię wszystko, aby mógł tam pojechać i cało oraz zdrowo wrócić. Reszta w Bożych rękach.

Pomoc humanitarna dla rannych w ataku na kościół w Peszawarze

Obraz
22 września, niedziela. Zaglądam na Facebook, a tam czytam na profilu mojego przybranego siostrzeńca z Pakistanu, że setki ludzi zostało rannych i zabitych w ataku na kościół w Peszawarze ! Ta niedziela jest smutna, w Pakistanie płacz. Dwaj samobójcy wysadzili się w powietrze, kiedy wierni wychodzili po nabożeństwie. Zabili ponad 200 osób, ciężko ranili drugie tyle. Od razu informuję o tym na swoim profilu na Facebooku. Okazuje się, że media tylko napomknęły o tak strasznym ataku, drugiego dnia już milczą. Ludzie potrzebują pomocy. Uważam, że cały chrześcijański świat powinien zewrzeć szyki i pospieszyć z pomocą dla ciężko rannych. Brakuje na lekarstwa, ludzie cierpią Niestety nie widzę chrześcijańskiego „pospolitego ruszenia”. Trudno. Fundacja „Dzieci Orientu” ogłasza zbiórkę na lekarstwa dla rannych poprzez Facebook. Jest odzew. Darczyńcy ślą na konto fundacji pieniądze na leczenie. Jest to dla mnie ogromną radością! Udało się zebrać 700 zł ! Jestem wdzięczna : Joli, Asi, Er...

Szczęśliwa, bo znów z rodzinką

Obraz
Wieczorem telefon. -Pani Sylwio, mamy problem w Garmisch, czy mogłaby pani tam pojechać i zaopiekować się starszą panią….” Reszta słów do mnie już nie dociera, bo czuję napływ krwi do skroni. – Absolutnie, kategorycznie i za żadne pieniądze – NIE !!! Nic mnie już nie może zatrzymać w Niemczech. Wyjeżdżam i koniec. Chcę być z moimi dziećmi przez cały nadchodzący miesiąc. Następnego dnia wszystko idzie zgodnie z planem. Przyjeżdża zmienniczka. Po godzinie czternastej ja wsiadam do busika i delektuję się wolnością wydając z siebie lekko tłumione okrzyki radości. Praca w Niemczech to już przeszłość. Mąż wita mnie moimi ulubionymi kabanosami, Radlerem i marcepanowym batonikiem. W sumie tego Radlera mógłby sobie darować…za bardzo przypomina mi Bawarię, ale następnego dnia wypijam go ze smakiem. 1 listopada siedzimy w domu – to już też tradycja, nie lubimy dołączać do tłumu szturmującego cmentarze. Na grób naszych córek pójdziemy jak się rozluźni. 2 listopada – dzień moich urodzin....

Krótko w Bingen

To był piękny poniedziałek, wybrałam się w góry. Chciałam zdobyć jakiś szczyt. Niestety ścieżka się skończyła w pewnym momencie i zrezygnowałam. Zbyt leniwa byłam, aby wdrapywać się wyżej. Zmęczona wróciłam do domu, a tutaj wiadomość, że za chwilę pojadę na nowe miejsce. Nie chciało mi się, nie odpowiadałam na telefony, za bardzo zmęczona byłam po wycieczce w góry. O godz.19.00 dzwonek do drzwi – to niemiecki koordynator. Mam dwie godzinki na spakowanie się i jedziemy w nowe miejsce. Teraz mam opiekować się samotną panią z demencją. Spakowałam się z godzinkę. O północy dotarliśmy do Bingen w Szwabii. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy powiedzieli mi, że do opieki jest jeszcze starszy pan. Okazało się, że ktoś kogoś nie poinformował i wybuchł spór między niemiecką rodziną a firmą. Jestem między młotem a kowadłem. Ale zawsze znajdę dobre strony – okolica też piękna, rzeka, lasy, mam godzinę czasu wolnego niemalże codziennie. Jednak męczy mnie ten konflikt, sytuacja jest niewyj...

Co dalej człowieku?

Wróciłam z pogrzebu. Dom pusty. Wskoczyłam pod pierzynę w moim pokoiku na poddaszu. Gorąca, zielona herbata, cisza aż w uszach dzwoni. Dziadek, którym się opiekowałam zmarł kilka dni temu. Byłam przy nim w ostatniej godzinie.....Dopiero na pogrzebie zobaczyłam jak wielu miał przyjaciół, znajomych...Ale umarł w samotności. Niemiecki pogrzeb, rzymskokatolicki obrządek, indyjski proboszcz, bawarska stypa. Piwo, precle, biała kiełbasa ze słodką musztardą lub do wyboru rosół z knedlami. Nie cierpię tutejszych knedli. Wybrałam białą kiełbasę, ale słodkiej musztardy nie mogę polubić. Mam dwa dni wolnego. Potem okaże się co dalej. Gdzieś mnie chyba przeniosą. Co dalej ze mną, co dalej z Tobą? Życie jest tak ulotne...co po sobie zostawisz? ( Człowiek zostawia po sobie brudy do wybrania..... )

Adopcja serca, WEMP Indie i inne projekty wystartowały

Od chwili kiedy dostaliśmy wpis do KRS możemy swobodnie działać. Priorytetem jest tzw.”Adopcja serca”. Współpracujemy z sierocińcem „First Fruits” w Dommeru, Andhra Pradesh, południowe Indie, gdzie już jedenaścioro sierot znalazło swoich opiekunów wśród naszych rodaków. Cieszę się, że co miesiąc możemy wysyłać dzieciom wsparcie w postaci 30$. Następnie w schronisku „Flying Kites” w Nakkapalli, również w Andhra Pradesh mamy zaadoptowanych na odległość sześcioro dzieci. Jak do tej poru nie udało się znaleźć opiekunów dla dzieci z sierocińca „River of Life” w Prathipadu, również w Andhra Pradesh. Większość dzieci z tego miejsca straciła rodziców podczas tsunami w 2004 roku. Dyrektor placówki zatrudnił się jako nauczyciel w pobliskiej szkole, aby zarobić kilkadziesiąt dolarów na utrzymanie sierocińca. Mam nadzieje, że niebawem znajdą się współczujące serca gotowe do pomocy tym dzieciom. Niewątpliwie bardzo dobrym projektem jest „Wyprawa edukacyjna z młodzieżą polską do Indii”. S...

Znowu w Bawarii - za chlebem

Obraz
Wróciłam do Garmisch -Patenkirchen. Jestem tu już trzeci tydzień, niestety nie wiem czy dotrwam do końca kontraktu. Dziadek jest bardzo słaby, po trzech dniach mojego pobytu zaniemógł i położył się do łóżka. Praca przy nim to teraz opieka nad obłożnie chorym. Walczę z jego odleżynami. Jestem tu w roli opiekunki. Robię wszystko co trzeba zrobić przy takim pacjencie . Wychodzę raz dziennie, miedzy 10.00 a 12.00. Resztę dnia spędzam w wielkim domu z umierającym człowiekiem. Wszyscy oczekują, że tylko kilka dni mu zostało. Jego życie w Bożych rękach…. Smutno jest obserwować koniec człowieka. Pogoda też smutna, mało słońca, dżdży przez większość czasu. Dopada mnie samotność. Tęsknię za swoimi dziećmi. Ale muszę tu być, aby zapracować na zaspokojenie ich potrzeby\. Czasami, kiedy zaświeci słoneczko delektuję się pięknem Alp. Jadę wówczas rowerem na ulubioną ławeczkę u podnóża gór i rozmawiam z Bogiem Ojcem. Takie chwile przynoszą mi radość i szczęście… Marzę, aby znowu móc być z...

Miesiąc z rodzinką

Po powrocie z Niemiec, gdy tylko przekroczyłam próg mojego domu w ruch poszła gąbka, ścierka, druciak, mleczko do czyszczenia. Bezustannie czyściłam i szorowałam wszystko co było w zasięgu mojego wzroku. I znowu spięcia, awantury i nerwy – mój małżonek z trudem znosił moją obecność po dwóch miesiącach absencji. Na kilka dni wybraliśmy się nad morze. To dobrze nam zrobiło. Nocowaliśmy w Kamieniu Pomorskim, w wielkiej willi należącej do znajomego podróżnika Zbyszka Pawlaka. Byliśmy tam jedynymi lokatorami. Andrzej zabrał bębny i syntezator – wieczorami muzykował wspólnie z dziećmi. Całe dnie spędzaliśmy na plaży. Pogoda dopisała. Szkoda tylko, że mogliśmy sobie pozwolić na tak krótki pobyt, ale dobre i to. Ostatnie dni wakacji upłynęły na bieganiu i kupowaniu książek, przyborów szkolnych, ubrań itp. Teraz dzieciaki już chodzą do szkoły i wszystkie są zadowolone. Jędrek samodzielnie dojeżdża do Wrocławia do technikum,Joachim rozpoczął naukę w gimnazjum, Milena w czwartej klasie, a Łucja ...

Moja pakistańska rodzina

To się zaczęło półtora roku temu. Uświadomiłam sobie, że Facebook jest niesamowitym narzędziem, dzięki któremu mogę nawiązać tak dawno upragniony kontakt z chrześcijanami z Pakistanu. Czytałam o nich wcześniej w internecie, zamieszczałam informacje o kościołach pakistańskich na mojej stronie Okno10//40, którą wtedy prowadziłam. Dziś nie ma już tej strony w sieci, teraz jest nowa: Orient for Jesus Wklepałam w wyszukiwarkę na Facebooku : „pakistani christians” i totalnie zaskoczyło mnie to jak wielu ich jest ! Z zapałem dodawałam ich do znajomych. Najpierw kobiety, ale okazało się, że nawet jeśli mają założone konta na FB, to rzadko z nich korzystają. No więc pozostało mi rozmawiać z tymi, którzy są najbardziej aktywni. W jednym przypadku nawiązałam nieustająca konwersację, trwająca do dzisiaj. To Zahid. Został moim adoptowanym siostrzeńcem. Poznałam jego rodziców, wujków, ciotki, siostry, braci, szwagrów, szwagierki, siostrzeńców, siostrzenice, kuzynów…. Nasza relacja stała...

A jednak indyjski oszust

Facebook jest wspaniałym narzędziem. Od początku byłam zachwycona mogąc poznawać pakistańskich i indyjskich chrześcijan. Czatowałam, oglądałam zdjęcia, zaprzyjaźniałam się. Zasadniczo mam pozytywny stosunek do ludzkości. Spodziewam się dobrego, zwłaszcza od tych, którzy mianują się chrześcijanami. Rozumiałam, że im jest ciężko, że bieda, że choroby itd. Jak tu nie pomóc, jak tu nie wysłać pieniędzy? Wysyłałam, zachęcałam innych . Pojechałam do Indii w cztery miejsca, między innymi aby odwiedzić pastora Sonu , jego żonę Pinky oraz całą ekipę z Amroha, Uttar Pradesh. Wozili mnie na nabożeństwa, modlili się, pokazywali nędzę i biedę. – A gdzie te rowery, na które wysłaliśmy wam pieniądze? – pytam – A tu jest jeden, daliśmy ojcu – mówi Sonu pokazując jakiś stary model – A drugi daliśmy innemu pastorowi…. ” Hmm…to po kiego grzyba robiłeś takie halo na fejsie, że te rowery są tak niezbędne tobie i twojej żonie , że chodzisz codziennie po 20 km do ludzi ?!….”- myślałam sobie Cz...

Pracując i odpoczywając w Alpach Bawarskich

Obraz
Jestem tutaj już dwa tygodnie i moje serce przepełnia wdzięczność Bogu, że się tu znalazłam. Przecudowne miejsce! Niedostępne, strome, pokryte śniegiem, surowe alpejskie szczyty, a pod nimi zielone wzgórza, pachnące łąki, pastwiska z odpoczywającymi krowami. Praca wre – sianokosy. W powietrzu zapach świeżo skoszonej trawy. W ogóle dookoła pełno różnych zapachów natury. Czysty staw z ogromnymi karpiami, podpływającymi do brzegu z oczekiwaniem, aż ktoś rzuci im kawałek chleba. Samo miasteczko bardzo urokliwe, stare bawarskie chaty, ozdobione przeróżnymi malowidłami, przedstawiającymi biblijne sceny, rzemieślników, biskupów i inne osobistości. Opiekuję się osiemdziesięcioletnim dziadkiem. Oczywiście wolę pracować jako nauczycielka. Może za jakiś czas wrócę do zawodu. Generalnie praca nie jest ciężka, rodzina do której trafiłam jest bardzo miła i uprzejma, miejsce przepiękne. Chwała niech będzie Bogu Ojcu za Jego błogosławieństwo !

Richtung Garmisch Partenkirchen

Siedzimy w busie. Telefon. – Pani Sylwio, proszę sobie zapisać, jutro wyjazd do Niemiec spod Aquaparku. Nie mam czym, ani na czym zapisać. Otrzymuję więc sms-a, abym wszystko dobrze zapamiętała. Ale zaraz, zaraz….Jak to jutro? Przecież miało być pojutrze! A moje ciuchy w pralce się piorą, przy takiej aurze nie zdążą wyschnąć ! Andrzej wraca. – Jadę jutro. Wróciliśmy do domu. Loopy’s World zaliczony. Nie wiem za co się zabrać. Jakiś obiad. Uzupełnianie projektu „Wyprawy edukacyjnej z młodzieżą polską do Indii”. To już zaraz 16.00!? Andrzej podwozi mnie, abym zdążyła na spotkanie z panią notariusz. Notarialnie przekazuję mężowi pełnomocnictwo w Fundacji na czas mojej nieobecności. Dwa miesiące szybko zlecą. Byle do sierpnia. Budżet domowy trzeba podreperować. Czas rozłąki. Trudno, co zrobić. Alpy Bawarskie to jest jakaś rekompensata….

Szkolenie z fundraisingu

Obraz
Namówiła mnie Lidzia, przyjaciółka mego życia. Nawet opłaciła wszystko – chwała Bogu za nią ! Ociągałam się trochę, bo jak zwykle wiem sama wszystko najlepiej. Jednak rozum podpowiadał mi, że trzeba się tam udać. Ciężko było znaleźć budynek Ewangelikalnej Wyższej Szkoły Teologicznej we Wrocławiu, na Ostrowie Tumskim, ale trafiłam tam w końcu. Atmosfera na szkoleniu luźna, akademicka, bezpośredni kontakt z wykładowcami, obiadki wyśmienite. Wykłady oświecające mój mózg. Okazało się, że z fundraisingu jestem totalna ‚noga”, a zabrałam się za fundację. Dwa dni minęły szybko, sporo materiału, teraz wiem jak działać, z kim działać. Cieszę się, że poznałam inne osoby również prowadzące fundacje i organizacje. Jedna dziewczyna wyraziła nawet chęć bycia księgową w mojej Fundacji! 🙂 Pożyjemy zobaczymy 😉

Spotkanie z Przemkiem

Obraz
Dojechaliśmy do Warszawy. GPS w komórce mojego męża bardzo nam pomogło dotrzeć na miejsce. Budynek „Armii Zbawienia”, mała salka przeznaczona na zajęcia dla dzieci, stolik, kilka krzeseł… Godzina 10.30 – zamknięte jeszcze. Idziemy na kawę rozpuszczalną do pobliskiej stacji paliw. Jest! Widzę Przemka. Wysiada z samochodu, idzie, spogląda przed siebie. Nie poznaje mnie. -Hejka, to ja Sylka! – To ty? No przecież nie widziałem Cię wcześniej! Serdeczny uścisk i już leci dalej. Zajęty przygotowywaniem spotkania. – Ale jest zakręcony – mówię do męża. Jednak znajduje chwilę, aby ze mną chwilkę porozmawiać. To co zapamiętałam: ” Bóg potrzebuje pełnoetatowych pracowników” Schodzą się uczestnicy spotkania KDM – Klubu Dobrej Muzyki. Bardzo miło spędzamy czas. Wymiana doświadczeń, myśli, pomysłów. Wzajemna zachęta. Przemek – dwa razy odwiedził Pakistan – mówi o życiu w wierze…Musi lecieć na lotnisko po jakieś urządzenie. Nie ma czasu porozmawiać dłużej ze mną….Trochę zawiedziona wracam do W...

Fundacja - pierwsze kroczki

Fundacja powstała i czekam. Czekam na KRS i inne formalności ( REGON, NIP). Potem konto założyć…Chyba nie zdążę do końca maja. W czerwcu wyjeżdżam do Niemiec. Mąż będzie moim pełnomocnikiem w sprawach fundacji. Niedawno byłam w Krotoszynie. Opowiadałam o Indiach kobietom z tamtejszego kościoła zielonoświątkowego . Oczy świeciły im się, na twarzach promienne uśmiechy – widziałam, że to co mówię trafia do ich serc. Zatańczyłyśmy razem bhangrę, a potem Asia, z którą znamy się od dłuższego czasu, wyskoczyła z propozycją zebrania kolekty. Byłam w szoku i zaniemówiłam, kiedy zobaczyłam sumę ponad 1000 zł! Wiedziałam co zrobić z tymi pieniędzmi. W Dommeru niezbędne są nowe wentylatory. W słońcu temperatura dochodzi do 50 stopni. Wentylatory muszą chłodzić powietrze z pomieszczeniu, w którym śpią dzieci i gdzie zarazem zbiera się chrześcijańska społeczność. Zrobiłam tak – wysłałam zebrane pieniądze do sierocińca w Dommeru i dziś pod sufitem kręcą się trzy nowe wiatraczki. To była bardzo pię...

"Dzieci Orientu- Fundacja Sylki Rayskiej" narodziła się!

Obraz
Dostaję maila od sekretarza kancelarii notarialnej, że 12 kwietnia mam się stawić na podpisanie statutu fundacji. Myślałam, że to oznacza iż przyjdę i przedyskutuję cele fundacji i sposoby ich realizacji itp….Okazuje się, że wszystko już jest gotowe. Tylko uzupełniamy najważniejsze punkty. Raz, dwa – „Oto długopis, proszę podpisać”- i już mam fundację !!!! Rozmawiam z panią notariusz, która była na mojej prelekcji o Indiach, a poza tym łączy nas wspólna pasja – taniec orientalny. -Słuchaj, niech to będzie mój wkład. Gdybyś Ty sama starała się zakładać fundację trwało by to i trwało…A tak już się urodziło ! – spoglądam na nią i brak mi słów, aby wyrazić moją radość, moją wdzięczność. Bóg poruszył jej serce tak, że chce pomóc sierotom i wdowom w Indiach. – Naprawdę jesteś aniołem ! Chwała Bogu za takich ludzi jak Ty ! – ściskam ją serdecznie. 12 kwietnia 2013 – przełomowa data w moim życiu, narodziny fundacji „Dzieci Orientu”. I niech się dzieje wola nieba !

Sześć dni w Amroha

Obraz
Późnym wieczorem docieramy do Amroha, w stanie Uttar Pradesh. Na parterze kamienicy pastor Sonu z żoną i bratem wynajmują czteropokojowe mieszkanie. Dostaję apartament z wielkim łożem. Gospodarze szanują moją prywatność. Wieczory spędzam na wrzucaniu zdjęć na Facebook i komunikowaniu się z rodziną. Sonu użyczył mi swój laptop. Jestem traktowana jak gość honorowy. Każda moja próba zrobienia czegoś jak np. pranie, prasowanie, mycie naczyń spotyka się z ich wielkim sprzeciwem. Pinky gotowa jest służyć mi na każdym kroku, co z kolei wywołuje mój sprzeciw i tak ze śmiechem kontynuujemy tę zabawną przepychankę. Ekipa pastora Sonu codziennie jeździ do oddalonych nawet o 200 km wiosek, aby dzielić się ewangelią, modlić się o ludzi, pomagać im w ich potrzebach. Tak mi mówili. Jestem tutaj, aby przyjrzeć się ich działalności. Wstajemy bez pośpiechu około siódmej. Na początek ciepła, indyjska herbata i śniadanie, które składa się z chapati i warzywnych, pikantnych sosów. Po drodze przekąsza...

Kathak Kendra w Delhi

Obraz
Wieczorem ląduję w Delhi. – Czekam na Ciebie przed drugą bramą – oznajmia Artur przez komórkę. Podążam za tłumem. Jeden etap mojej podróży za mną. Południe Indii pozostanie teraz tylko w moich wspomnieniach. Tęsknię, pochlipuję z tęsknoty…Ale cóż, i tak dobrze, że w ogóle tam byłam, że mogłam na własne oczy zobaczyć te wspaniałe dzieci, przytulić je, dać im trochę radości… Z rozmyślań wyrywa mnie znajomy widok. Czupryna jak u mojego najstarszego syna, wielkie niebieskie oczy i smukła sylwetka. Niezwykle urodziwy, młody człowiek macha do mnie ręką. To Artur Przybylski, polski tancerz kathaku. Będę u niego dwa dni. Wypiorę brudy, pogadam sobie z rodakiem, spędzę czas razem z nim na zajęciach w szkole artystycznej. Wieczór upłynął na zakupach, konwersacji i objadaniu się tortillą. Z pełnym brzuchem zasypiam, ubrana w dres i schowana w śpiworze. Zimno. – Jak ty możesz tutaj wytrzymać bez ogrzewania?! – wykrzykuję z korytarza, w którym leżę na plecionym łóżku. – Mam takie specjaln...

Kościół w Nakkapalli

Obraz
Dźwięki konga dobiegające do mojej chaty sprawiają, że rzucam wszystko i lecę w ich stronę. W budynku kościoła zastaję grupę kobiet i młodzieży zajętych przygotowywaniem posiłku dla ubogich. Cała procedura obierania, krojenia itp odbywa się na betonowej podłodze. Buzie uśmiechnięte, zadowolone, gdyż robią to przy rytmicznym akompaniamencie będnów i tamburyna. Wędrowny kaznodzieja wyśpiewuje pieśń pochwalną na cześć Boga. -Chodź, zobacz jeszcze tutaj – idę za Praveenem, aby przyjrzeć się palenisku, na którym ustawiony jest ogromny kocioł, a w nim jakaś zupa z zielonymi warzywami. Prawdopodobnie zielone chili. Jednak muzyka i śpiew sprawiają, że muszę tańczyć. Wyciągam moje fanveile i improwizuję…mogłabym tak godzinami, ale oni przestają grać wśród okrzyków radości i śmiechu. No szkoda…widocznie do takiego widoku nie są przyzwyczajeni. Ale co sobie zatańczyłam to moje. Zbiera się coraz większy tłum. Ludzi wciąż przybywa, robi się tłoczno. Ubrałam się skromnie, ale oczywiście założy...

Dzieci z Nakkapalli

Obraz
– Tam za tą górą są dzieci – oznajmia Praveen pokazując mi sporych rozmiarów zielone wzgórze. „To musi być kawał drogi” – myślę i zabieram się za fotografowanie obejścia. Lakshmi przygotowuje dla mnie śniadanie. Nie wiem co to jest. Coś w rodzaju kaszy manny z warzywami. Delikatnie ostre. Starała się, aby było łagodne. Lakshmi pracuje na uniwersytecie w Visakapathnam jako wicedyrektorka. Od pięciu lat jest wdową. Straciła męża w wieku 26 lat. Zmarł na atak serca w tak młodym wieku. Byli rówieśnikami. Odkąd Lakshmi poznała Praveena jej całym życiem są dzieci w Grace Children Ministries, którym poświęca każdą wolną chwilę. Pomaga też w gospodarstwie domowym. Tak mi o sobie mówiła. Zwiedzam prawie wykończony już domek , znajdujący się za palmową chatką. W ramach pomocy ubogim państwo buduje od 6 lat dla rodziny Praveena ten budynek. Miło tutaj. Ciasno, ale przyjemnie. Może za rok… Przybiega do mnie Vinky z wiecznie śmiejącymi się oczami. Nie – z oczyskami, bo są ogromne! Vinky...

Z Dommeru do Nakkapalli

Obraz
Henna na moich rękach prezentuje się naprawdę okazale. Poprzedniego wieczora Indira narysowała mi przepiękne wzory kwiatów, liści oraz przeróżne kształty i linie na moich dłoniach. To był kolejny przejaw jej wielkiego serca jakie ma dla mnie. A dziś moje rączki są niezwykle orientalne. Dumnie nosiłam te wzory podczas całego mojego pobytu w Indiach. Grzecznie wsiadłam na motocykl zostawiając obie nogi po lewej stronie. Przebywszy kilkanaście kilometrów szalonej jazdy z Kovvuru do Dommeru jesteśmy w szkole Vidya Jyothi. Dzieci już czekają. Z powodu jakichś zamieszek lekcje miały się nie odbyć, ale Ravi poprosił władze o pozwolenie i oto mogę zobaczyć się z uczniami. Dokładnie oglądam każdy zakamarek szkoły, fotografuję wszystkie drażliwe miejsca. Po to tu jestem. Przyjechałam zobaczyć warunki w jakich uczą się dzieci ze szkoły Vidya Jyothi i to co ujrzałam załamało mnie. Warunki są tragiczne. Lekcje są na zewnątrz szkoły w starych, zniszczonych ławkach, część uczniów siedzi na ...